Jedna z najbardziej znanych postaci branży PBS. Biznesmen, sportowiec, właściciel kilku firm – Tadeusz Zawada. O nierzadko śmiesznej przeszłości, pełnej wyzwań teraźniejszości i wymarzonej przyszłości, w prywatnej rozmowie dla Papierniczego Świata.
Rok 1989 to czas zmian, transformacji ustrojowych i rosnącej nadziei na lepszą przyszłość. To również czas dla przedsiębiorczych, którzy, wzorem zachodniej gospodarki, pragną spróbować swoich sił na wolnym rynku. Powstają również pierwsze niepaństwowe firmy w branży artykułów papierniczo‑biurowo‑szkolnych. Wiele z nich nie przetrwa próby czasu, część zostanie wchłonięta przez międzynarodowe koncerny. Zostaną tylko najlepsi, ci, którzy przez 25 lat potrafili stawić czoła transformacjom rynku, kryzysom i znaleźć swoje miejsce w zmieniającej się rzeczywistości.
Wśród nich znalazła się katowicka Zeta Pro Office. Założona właśnie 25 lat temu przez Tadeusza Zawadę spółka specjalizująca się w handlu papierem, z powodzeniem działa do dziś oferując szeroką gamę materiałów i urządzeń biurowych. W dniu 1 października 2014 roku Zeta zaskoczyła całą branżę podpisując z firmą Biella porozumienie, na mocy którego została nowym, wyłącznym dystrybutorem szwajcarskiego producenta w Polsce.
O trudnych początkach, niecodziennych transformacjach i planach na przyszłość rozmawiamy z założycielem firmy Tadeuszem Zawadą.
Działalność gospodarczą rozpoczął Pan już w 1989 roku. Założenie wówczas tzw. firmy prywatnej nie wiązało się z prestiżem i uznaniem społecznym. Co pchnęło Pana do takiej decyzji?
To przywołanie przez Panią historii i zbliżające się święta Bożego Narodzenia spowodowało, że z sentymentem i przyjemnością opowiem jak zaczynałem przygodę z branżą papierniczą. Tak, tak – przygodę. Wiele osób zapewne już nie pamięta jak wtedy wyglądała codzienność.
Z zawodu jestem inżynierem budownictwa i w 1989 roku budowałem drogi i mosty w socjalistycznym przedsiębiorstwie i, jak wielu trzydziestolatków, marzyłem o tym, by żyć inaczej. Największym dla nas wyzwaniem były wtedy podróże na tzw. Zachód. Kiedy okazało się, że można rozpocząć własną działalność i, jak czytamy dziś w podręcznikach historii, wziąć sprawy w swoje ręce, zdecydowałem się natychmiast. Jako jeden z pierwszych pod numerem 295 zarejestrowałem w Katowicach działalność gospodarczą. Decyzja nie była łatwa. Teraz powiedzielibyśmy, że postanowiłem zostać biznesmenem a wtedy… zostałem prywaciarzem, co w opinii społecznej brzmiało nie najlepiej. Rezygnacja z pracy w prestiżowym śląskim przedsiębiorstwie i zajęcie się handlem było nawet dla moich ówczesnych kolegów i rówieśników niezrozumiałe. Nikt z nas nie wiedział przecież czy zachodzące zmiany są trwałe i do czego nas doprowadzą. Ale podstawowe założenie ówczesnej ustawy o przedsiębiorczości było takie kuszące poprzez swoją prostotę: dozwolone jest wszystko, co nie jest zabronione.
Początkowo firma specjalizowała się w handlu papierem. Czy posiadał Pan jakiekolwiek doświadczenie w tej dziedzinie?
Działalność prowadziliśmy, w co teraz trudno uwierzyć, bez prawników, doradców finansowych i podatkowych… Chociaż nie do końca. Pamiętam, że mając świadomość zerowego doświadczenia w biznesie, postanowiłem znaleźć takiego doradcę. Poszukałem na Akademii Ekonomicznej i znalazłem doktora nauk ekonomicznych. Współpracowaliśmy kilka miesięcy, do momentu, kiedy przyznał mi się, że idąc moim śladem tez założył firmę, ale… nie radzi sobie z problemami i zapytał mnie, podobnie jak w piosence z kabaretu Tey: Panie Tadeuszu, jak to się robi?
Pyta Pani o doświadczenie. Oczywiście nie mieliśmy żadnego doświadczenia biznesowego i wszystko opierało się na intuicji! Sprawę ułatwiała nam sytuacja gospodarcza Polski w tamtym okresie: brakowało wszystkiego i każdy, kto wziął się za handel, zaczął zarabiać prawdziwe pieniądze.
Jak wyglądały początki Zety w latach 90-tych?
Jako nowy biznesmen musiałem wszystko robić sam. Najpierw rozpoznanie rynku zachodniego: jazda do Wiednia samochodem marki skoda 120L (to „L” było wtedy bardzo ważne ), pierwsze skromne sondażowe zakupy, a potem… dużo większe, bo już na przyczepkę. Przełomowym momentem był zakup za wszystkie zarobione pieniądze samochodu marki ford transit nazwanego, nie wiadomo dlaczego, kaczką. Tym samochodem jeździłem do Wiednia i Berlina Zachodniego, kupowałem towar, wracałem, sprzedawałem i znowu do Wiednia według schematu towar‑ granica‑ towar. Do dziś podczas podróży w austriackie Alpy, przy każdym przejeździe przez Drasenhofen, przypominam sobie godziny spędzone w samochodzie w oczekiwaniu na austriackich celników, którzy nas, Polaków, traktowali, mówiąc eufemistycznie, z niezwykłą ostrożnością i jakoś tak bez szacunku, zakładając, ze każdy z nas to przemytnik.
Nie było łatwo, aż trudno uwierzyć, że to wszystko działo się tyko 25 lat temu. Czasem myślę, że mógłbym napisać książkę o sytuacjach na granicach w tamtych czasach, było i śmiesznie i strasznie. Nie od razu zacząłem handlować papierem, z którym teraz moja firma jest kojarzona. Zanim to się stało, było wiele różnych doświadczeń: folia samoprzylepna, buty kupione w NRD przez jednego z najbogatszych obecnie Polaków za tzw. ruble transferowe – to jeden z lepszych interesów, mała fabryczka makaronu, hurtownia sprzętu RTV… (sprzedająca tysiące magnetowidów i telewizorów) i wiele innych dziwnych działalności. Dla przykładu wspomnę tylko, że kontynuacją tych „dziwów” w obecnych czasach jest wydawanie reprintów starych książek jako Zeta Ars, działalność deweloperska, handel nieruchomościami i coś tam jeszcze…
Na stronie internetowej firmy znaleźć można informację mówiącą, że „…firma powstała w 1989 roku i od tego momentu rozwija się i przekształca tak, aby dostosować się do ciągle zmieniającego się rynku i sprostać wymaganiom nawet najbardziej wymagających klientów…” Jakim przekształceniom uległa Zeta od momentu powstania?
Na początku był oczywiście papier. Ta przygoda zaczęła się od przypadkowego spotkania na ulicy z kolegą, który uzmysłowił mi, że w Polsce brakuje także papieru. Zapisałem na skrawku gazety czego potrzebowali – tak to się zaczęło…
Potem kolejny przypadek spowodował, że zacząłem kupować papier kserograficzny przez biuro Radcy Handlowego Ambasady Finlandii. Współpraca z Finami rozwinęła się potem bardzo dobrze i trwała przez wiele lat.
Rynek wymuszał poszerzenie oferty o artykuły biurowe i to był kolejny krok. Pierwsze zakupy u importerów, potem własny import i tak do dzisiaj.
Ale dzisiaj chciałbym największą uwagę zwrócić na pracowników. Pierwsi pojawili się w okresie garażowym (wcześniej był okres etażowy czyli hurtownia w mieszkaniu na 17 piętrze wieżowca ). Na początku wszyscy ryzykowaliśmy: ja nie wiedziałem czy będę w stanie ich opłacić, a oni nie wiedzieli czy u „prywaciarza” jest bezpiecznie. Zaufali mi i niektórzy są z nami do dnia dzisiejszego.
Potem krok po kroku pojawiali się kolejni pracownicy, kolejne coraz to inne siedziby firmy: mieszkanie, garaż, piwnica w biurowcu, wreszcie własna siedziba i kolejne oczywiście coraz bardziej ambitne wyzwania.
I tak jest do dzisiaj.
Patrząc wstecz, jakie wydarzenia uznałby Pan za najbardziej decydujące w 25-letniej historii firmy?
Za ważny moment w mojej działalności uważam wizytę w Anglii w 1997 roku. Po kilku latach działalności, kiedy na próbach i błędach wszyscy uczyliśmy się biznesu, doszedłem do wniosku, że firma potrzebuje zmian. Wtedy wszyscy robili tak samo. Postanowiłem poszukać wzorów i inspiracji u najlepszych. Pomógł mi – jak zwykle – przypadek, dzięki któremu trafiłem do angielskiego dystrybutora materiałów biurowych Spicers.
Kiedy pokazali mi swój model handlu, byłem zauroczony. Prawie zakochany Wiedziałem, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na wprowadzenie tego modelu do Polski, ale mimo wszystko postanowiłem spróbować. Spotkałem się z ogromną sympatią i przychylnością z ich strony, pokazali mi wszystkie swoje zasady gry. Razem z nimi uczestniczyłem nawet w organizacji nowoczesnego oddziału Spicersa w Niemczech.
Po powrocie wiedziałem już, w którym kierunku powinna rozwijać się Zeta. Byliśmy pierwszą polską firmą wydającą katalog. Jako pierwsi opublikowaliśmy go także w wersji elektronicznej (do dzisiaj mam płyty z katalogiem) i pierwszymi którzy zaproponowali pracę z katalogiem swoim klientom. Do dziś z sentymentem przechowujemy ten pionierski egzemplarz. Mimo, że minęło tyle lat, nie wygląda archaicznie. Niezbędna okazała się także… nauka języka angielskiego.
Odpowiadając na Pani pytanie powiem nieco filozoficznie. Zawsze najważniejsi są ludzie. Jeśli na swojej drodze – i zawodowej, i prywatnej – spotykamy właściwych ludzi, a oni także dostrzegają w nas potencjał i podobne wartości, to wtedy wszystkim jest po drodze. W biznesie rodzi to wspólne zaufanie i współpracę. Dzięki takim ludziom jesteśmy dzisiaj dystrybutorem niektórych artykułów marki Kodak, a także Bielli.
Jaka była najtrudniejsza decyzja biznesowa jaką Pan musiał podjąć, a którą uznaliby Państwo za najbardziej trafną?
Z perspektywy minionych 25 lat działalności w branży najtrudniejsze wydaje mi się właśnie skompletowanie dobrego zespołu ludzi, tym bardziej, że rynek stawia coraz to nowe wyzwania. Pracujemy nad tym od wielu lat i jedno jest pewne – dziś Zeta‑Pro Office to zespół ludzi z pasją i energią. Ludzi o wszechstronnych zainteresowaniach i uprawiających amatorsko różne dziedziny sportu: piłkę nożną, koszykówkę, wspinaczkę skałkową, tenis stołowy itd. Jeden z naszych kolegów – entuzjasta jazdy na rowerze spełnił swoje marzenie i na rowerze wybrał się do Wiednia. Wśród nas jest również świetny i ceniony fotograf oraz DJ i można by tak jeszcze sporo wymieniać…
Kiedy decyduję się na zatrudnienie pracownika w moim zespole ważne są dla mnie jego zainteresowania. Często jest to potwierdzenie cech charakteru i determinacji.
Jaki był najtrudniejszy moment w działalności?
To chyba wtedy, kiedy, oczywiście bez uprzedzenia, przyjechał transport 20 ton papieru ksero (to był etap piwnicy w biurowcu) i w ciągu kilku godzin musieliśmy go rozładować przy pomocy pani na szpilkach i mojej osoby. Jeżeli to nam się udało zrealizować, to co może być dla nas straszniejsze?
A co, Pana zdaniem, oprócz wieloletniego doświadczenia wyróżnia Zetę na tle innych firm?
Niewiele firm jest w Polsce o takim samym profilu jak my tj. zajmujących się tylko sprzedażą dystrybucyjną. Oczywiście nie znaczy to, że nie mamy silnej konkurencji. Mamy i, aby być w „grze”, trzeba się ciągle rozwijać. Kilka lat temu mocno postawiliśmy na zmiany, rozwój i atrakcyjną ofertę. To wszystko dziś przynosi efekty, ale to ciężka, codzienna praca.
Będąc dystrybutorem poszliśmy krok dalej. Nie skupiamy się tylko na sprzedaży produktów, ale spory nacisk położyliśmy na wdrożenia do naszej oferty narzędzi, które pomagają naszym klientom funkcjonować i łatwiej komunikować się z klientem końcowym.
A nawiązując do Bielli. Od początku października są więc Państwo jedynym dystrybutorem tej marki w Polsce. Jak i dlaczego doszło do zawarcia porozumienia pomiędzy Zetą a szwajcarskim producentem?
My nie boimy się nowych wyzwań, a Grupa Biella poszukiwała na rynkach Wschodniej Europy partnera godnego zaufania, o silnej pozycji rynkowej i rozbudowanej strukturze sprzedażowej. Połączyliśmy siły i od nowa budujemy pozycję marki Biella w Polsce. Tym razem import odbywać się będzie wyłącznie ze Szwajcarii, więc dostępny w naszej ofercie asortyment będzie nosił logo „Swiss‑made”, stanowiąc wyraz najwyższej jakości produktów.
Czyli Państwa oferta produktów Biella nie będzie obejmować jedynie dotychczasowego asortymentu, który miał już swoją historię w Polsce?
Nie, w naszej ofercie jest już wiele nowości z oferty Biella, które wcześniej nie były dostępne na polskim rynku. Przed podjęciem tak ważnych decyzji zawsze stawiam pytanie czy te produkty i ta współpraca będą wyróżniać naszą ofertę. Tak było w przypadku Kodaka, tak było też i z Biellą. Jestem przekonany, że wyjątkowe cechy oraz precyzja wykonania produktów zostaną docenione przez użytkowników i będą stanowiły silną pozycję w grupie produktów premium.
Posiadają Państwo również własną markę – Star Office. Czy włączenie produktów Biella do oferty będzie miała wpływ na dalszy rozwój tej marki?
Tylko pozytywny. Marka Star Office to produkty standard, a wprowadzenie produktów Biella uzupełniło naszą ofertę o produkty klasy premium. Obie marki mają swoich zwolenników i obie będziemy rozwijać i poszerzać portfolio. Lada dzień rodzina Star Office powiększy się o kolejną grupę asortymentową i na tym nie koniec.
Oprócz Bielli w swojej ofercie macie Państwo markę Kodak, której jesteście przedstawicielem.
Tak, od 5 lat jesteśmy wyłącznym dystrybutorem produktów Kodak w Polsce w zakresie papieru kserograficznego, fotograficznego, płyt CD, DVD i baterii. Była to pierwsza nasza marka wprowadzona do oferty na wyłączność i była sporym wydarzeniem w historii naszej firmy. Dziś z powodzeniem mogę powiedzieć, że nam się udało i daje nam to motywację do dalszego działania.
W jakim kierunku planują Państwo rozwijać działalność firmy jako biuroserwis czy też dystrybutor artykułów biurowych?
Nasza przyszłość wiążą się wyłącznie z działalnością dystrybucyjną, biuroserwisem na pewno nie będziemy się zajmować. Plany mamy szerokie, ale pozwoli Pani, że w odpowiedzi na dalszą część pytania zasłonię się tajemnica handlową. Odrobina tajemnicy w biznesie jest niezbędna, choć ja sam na co dzień jestem bardzo spontaniczny i otwarty.
Za Państwem 25 lat historii, a popuszczając wodze fantazji, jak wyobraża sobie Pan swoją firmę za kolejne 25 lat?
Skoro mamy puścić wodze fantazji to myślę, że za 25 lat nie będziemy się już posługiwać papierem, a zatem trudno przewidzieć jak będzie wyglądała nasza branża. Dodając do tego mój pesel, który, mówiąc oględnie, nie będzie wyglądał dość optymistycznie, to mam nadzieje, że będę już odpoczywał na plaży na małej wysepce Polinezji Francuskiej w towarzystwie kolegów z branży. (oczywiście nie wszystkich ).
Czego w takim razie życzyć Zecie i oczywiście Panu w nadchodzącym roku 2015?
Spotykania nadal na swojej drodze ciekawych i właściwych ludzi, czego i Pani i wszystkim czytelnikom Papierniczego Świata życzę.
Wysłuchała Beata Łuczyńska