Tomisław Cysarczyk, w firmie GDD od 5 lat. Zaczynał od stanowiska handlowca, po 3 latach awansował na Business Development Managera Hobby & Education. Pierwsze kroki w branży stawiał już w latach 90. Potem los rzucił go jednak w innym kierunku, bo aż do Londynu. Wrócił i – mimo że z wykształcenia jest ekonomistą, a w ręku ma fach wykwalifikowanego operatora kombajnu zbożowego – to właśnie w firmie GDD odnalazł swoje miejsce. Prywatnie mąż Izabeli, tata Blanki i Hanny. Jak sam przyznaje – rodzina jest dla niego najważniejsza. Uśmiechnięty, otwarty, udowadnia, że pasją może stać się wszystko! W rozmowie zdradził nam kilka sekretów o sobie samym, swojej pracy i niezwykłym hobby, jakim jest… uprawa pomidorów.
„Bo mnie na uśmiech zawsze stać, nie lubię życia brać zbyt serio, serio zbyt” śpiewała Hanna Banaszak. Pan wydaje się mieć w sobie tę pogodę ducha… W ogóle wydaje się Pan duszą towarzystwa. Czy mam rację? A może wręcz przeciwnie? Jak opisałby Pan samego siebie?
Życzliwość i uśmiech na twarzy otworzą każde drzwi – taką zasadą kieruję się każdego dnia.
Nigdy nie uważałem, że mogę być duszą towarzystwa. Czasem wręcz przeciwnie – wydaje mi się, że odbieram energię grupie, bo często jestem zamyślony… Ale w dobrym towarzystwie czuję się rewelacyjnie.
Ma Pan dość nietypowe imię. Jak to się stało, że jest Pan Tomisławem? I czy rzadkie imię w jakiś sposób wpływało na Pana życie?
Imię w kalendarzu – ale tym bardziej szczegółowym – jest wpisane 21 grudnia. Na jego pomysł wpadła siostra mojej mamy, a ojciec miał spore kłopoty z jego zarejestrowaniem w 1973 r. Gdy byłem dzieckiem, powodowało ono trochę problemów. Nauczycielki w ogóle go nie rozumiały, podobnie opiekunki na koloniach. Koledzy nie wiedzieli, jak brzmi pełna wersja. Nie chciałem kolejnych pytań i docinek, więc przedstawiałem się zawsze jako Tomek, choć skrót imienia to Tomi.
Jest w Polsce miejscowość Tomisław, a imię jest bardzo popularne w Serbii i Chorwacji.
Kiedyś na stacji paliw, gdy dawałem wizytówkę do wystawienia faktury, Pani zapytała o imię i nazwisko. Powtarzałem kilka razy, aż wreszcie napisałem na kartce. Pani, patrząc na kartkę, stwierdziła: „W sumie to dobrze pan mówi po polsku” – myślała, że jestem Grekiem.
Gdy przez telefon dyktuję imię i nazwisko, okazuje się, że rozmówcy zapisują mnie jako: Stanisław lub Bronisław, Przemysław lub Donisław, a nazwisko Pisarczyk lub Śpiewarszczyk, Stolarczyk lub Piwiarczyk, Broniarczyk lub Zyzarczyk. Rezerwując pokój w hotelu, zawsze podaję więc imię i nazwisko kolegi z firmy, z którym będę nocował. Gdy pracowałem w Londynie na taksówce, rozmawiałem o imionach i nazwiskach z wieloma osobami, wszyscy próbowali prawidłowo wypowiedzieć moje – udało się tylko studentce z Somalii.
Co najbardziej lubi Pan robić w wolnym czasie? Jakie są Pana sprawdzone sposoby na relaks po ciężkim dniu?
Nie będę chyba zbyt oryginalny, kiedy wyznam, że wolny czas spędzam najchętniej w towarzystwie rodziny. Po wielu godzinach przy komputerze czy też za kierownicą w porze letniej relaksujemy się w ogrodzie, aktywnie dopieszczając roślinki, czy też biernie wylegując się na hamakach. Niestety pora letnia wydaje się obecnie najkrótszą porą roku, to i też czasu na odpoczynek jest nie za dużo. Wiosną i jesienią zabieramy się za narzędzia do koszenia, kopania, przycinania i przesadzania. Zimą dużo spacerujemy.
Wspomniał Pan o roślinach, które pielęgnuje. Czym konkretnie zajmuje się Pan w ogrodzie, że tak bardzo to Pana pochłania?
Choć bardzo lubię kwiaty, to nie mam do nich „ręki”, o wiele lepiej idzie mi z warzywami. Zawsze staram się mieć kilka kalafiorów, dynię, cukinię, jarmuż, prowadzę winorośle, ale najwięcej serca wkładam w pomidorki.
Trzeba przyznać, że uprawa pomidora to dość… zaskakujące hobby. Skąd w ogóle wzięła się ta pasja? Dlaczego akurat pomidory?
Jak najbardziej się z Panią zgadzam. Jeszcze kilka lat temu, gdybym usłyszał, że kiedyś będę się tym zajmował, to nie dałbym temu wiary. Choć od małego za sprawą dziadka wychowany byłem w kontakcie z uprawą roli, to na samą myśl o grzebaniu w ziemi wzdrygało mnie najmocniej jak to możliwe. Od małego natomiast pomidor jako warzywo (choć tak naprawdę jest owocem, a dokładnie wielonasienną mięsistą jagodą – to określenie naukowe) był dla mnie największym wrogiem! Tak bardzo mi nie smakował, że na samą myśl o jedzeniu go w sałatce lub na pajdzie chleba bladłem na długie minuty, a sok pomidorowy zupełnie dla mnie nie istniał – do momentu pewnego wydarzenia… Gdy byłem w samolocie w trakcie długiej podróży służbowej, skończyła się na pokładzie woda mineralna. Kiedy obsługa to ogłosiła, to – jak zazwyczaj bywa w takich sytuacjach – nagle potrzeba ugaszenia pragnienia wzmogła się u wszystkich uczestników lotu. Obsługa proponowała w zastępstwie soki – słodkie albo pomidorowe. Jako że nie piję słodkich, nie miałem wyboru i zebrałem się na odwagę wypijając sok pomidorowy z odrobiną pieprzu – wytrwałem do końca lotu bez niespodzianek.
Kilka lat temu wprowadziłem się do domu po dziadkach. Na tyłach stała opuszczona i zaniedbana szklarnia, w której suszyło się drewno na opał. Wtedy wydawało mi się, że jest to najlepsze dla niej przeznaczenie. Po wspomnianym locie spojrzałem na szklarenkę innym okiem, znalazłem w Internecie, na czym polega uprawa pomidora… i już nie było odwrotu.
Czekając na odpowiedni moment do wysiewu nasion, edukowałem się każdego wieczora, aż nadszedł ten dzień. Wg kalendarza ogrodnika przypada on 15 lutego – wtedy wysiewamy nasionka, podlewamy, osłaniamy i wystawiamy na oświetlone ciepłe miejsce, np. na werandzie. Po ok. czterech tygodniach mamy gotowe do pikowania rozsady, którym zapewniamy wygodną miejscówkę w osobnych małych pojemniczkach na kształt kubka. Kolejnym etapem jest przesadzenie do szklarni, zazwyczaj robi się to pod koniec kwietnia, ale ten rok był wyjątkowy i ekstremalny – 10 maja spadł intensywny śnieg, a temperatura w szklarni była równa zeru. Już jako trochę wprawiony ogrodnik przewidywałem takie zjawisko na podstawie obserwacji pogody i przeczekałem z wysadzaniem. Odroczenie to spowodowało późniejsze plony.
Podczas pierwszego w moim życiu zbioru przyglądałem się owocom, jakby były z innej planety, trochę nie dowierzając, że urosły właśnie pod moim domem, że udało się to bez żadnych zalecanych dodatków chemicznych (jedynym nawozem jest gnojówka – wyciąg z pokrzywy). Smakując je, poczułem ogromną różnicę pomiędzy nimi a tymi z marketu.
Jak dużą uprawę Pan ma?
Moja uprawa nie jest imponujących rozmiarów, powierzchnia to ok. 25m2. Zazwyczaj udaje mi się posadzić mniej więcej 60 krzaków pomidorów, kilka krzaków ogórków, a na stałe w szklarni rosną 2 odmiany winogron. Liczba rodzajów odmian uzależniona jest od ilości nasionek, które wykiełkowały.
Czy wszystkim zajmuje się Pan sam? Czy rodzina pomaga w uprawie?
Oczywiście, rodzina pomaga. W pierwszym etapie selekcji nasionek pomaga młodsza córka – operując pęsetą wybiera te najbardziej dorodne. Przy pikowaniu, a następnie przesadzaniu zawsze obecna jest żona, która wspomaga mnie logistycznie dozując ziemię i upewnia się, że będzie jak najmniej nabrudzone dookoła. W zbiorach natomiast uczestniczymy wszyscy razem, od razu kosztując owoców i na miejscu rozkoszując się ich wyjątkowym smakiem. Starsza córka dopinguje mojej pasji – przygląda się innym pomidorom, które zauważa wśród znajomych, co ciekawsze egzemplarze przynosi do wykiełkowania.
Czy ma Pan jakieś marzenia związane z pomidorami – np. jakaś niespotykana odmiana, której jeszcze nie ma Pan w swojej kolekcji?
Właściwie wszystkie marzenia związane z pomidorkami się spełniły. Po pierwszych plonach zapragnąłem wyhodować pomidory czarne (wyjątkowo smaczne oraz o dużej zawartości antyoksydantów) – udało się. Potem przyszła kolej na pomidory białe – również się udało. Dalej poszło jak z górki, odmiany gigantyczne (jak ten okaz na zdjęciu ważący ponad 0,5 kg), odmiany wyjątkowo plenne dające do 150 owoców na krzaku, odmiany o kształcie owoców zbliżonym do papryki, pomidory w różnobarwne paski, o różnych kształtach i wielkościach.
Co roku odkrywam nowe odmiany. Mam zaprzyjaźnioną szkółkę, która sprowadza różne odmiany ze świata i sprawdza je pod kątem ewentualnych modyfikacji genetycznych czy też zagrożeń, jakie mogą przynieść. Proszę sobie wyobrazić, iż została wyhodowana odmiana pomidora, która sama wytwarza w sobie pestycydy jako samoobronę przed ewentualnym atakiem szkodników, ale niestety jest zabójcza dla organizmu ludzkiego. Oczywiście została wyeliminowana z rynku szkółkarstwa hobbystycznego.
Odchodząc trochę od tematu ogrodnictwa… Co jest dla Pana w życiu najważniejsze? Co daje najwięcej satysfakcji?
Podobnie jak dla wielu z nas, najważniejsza jest dla mnie rodzina, jej zdrowie i komfort życia. To wśród najbliższych czujemy się bezpiecznie i komfortowo. Ogromną radość sprawia mi realne wpływanie na rozwój moich córek – starsza świetnie porozumiewa się w kilku językach, kapitalnie gra na perkusji, a młodsza, która jest również testerem wszystkich nowości rynkowych z naszej branży, właśnie rozpoczyna swoją przygodę ze szkołą, jest bardzo podekscytowana, że wreszcie wykorzysta gromadzone przez pewien czas przybory szkolne.
Ogromne znaczenie ma dla mnie mój patriotyzm, poczucie bycia prawdziwym Polakiem. Po kilku latach pracy w innych państwach jeszcze bardziej wzmocniłem swoje więzi z Polską.
Co uważa Pan za swój największy życiowy sukces?
Odniesione sukcesy traktuję na równi pod względem ważności, więc ciężko jest wskazać ten jedyny. Ale myślę, że dobrze wychowane córki, wrażliwe na innych, kochające zwierzęta, wyrozumiała, kochana żona oraz obecnie wykonywana praca zawodowa, z której czerpię bardzo dużo radości i satysfakcji – to jest to, co daje mi szczęście.
Wspomniał Pan, że praca daje Panu satysfakcję. Czy czuje się Pan w niej spełniony, mimo że nie jest ona związana z Pana wyuczonym zawodem?
Moja obecnie wykonywana praca jest dla mnie sumą wszystkich doświadczeń, jakie spotkałem na swojej drodze zawodowej. Jest też trochę zaskoczeniem, gdyż wyobrażałem sobie, że będę jeszcze długo handlowcem w terenie, ale mój obecny pracodawca zaproponował coś innego.
Kiedy kończyłem szkołę średnią, tuż po upadku komunizmu, wykształcenie roztaczało przede mną wizje pracy na roli w charakterze wykwalifikowanego operatora kombajnu zbożowego, studia wskazały na ekonomię, a ostatecznie związałem się z naszą branżą. Choć próbowałem się oderwać i pójść inną ścieżką zawodową, to miłość do kredek mi na to nie pozwoliła. Oczywiście spełniam się zawodowo, obecne stanowisko w firmie GDD daje mi zdecydowanie większe możliwości poznania branży od środka, wpływania na jej kształt, a przede wszystkim daje możliwość oddziaływania na wspólny sukces wszystkich współpracowników.
W życiu oprócz wzlotów zdarzają nam się też upadki – jaki był najtrudniejszy moment w Pana karierze zawodowej?
Najtrudniejszym momentem zawodowym było dla mnie pozostawienie branży i wyjazd na koło podbiegunowe. Odpocząłem, złowiłem kilka tysięcy ryb (tam jest to wyjątkowo łatwe), kilkaset z nich skonsumowałem, a gdy wróciłem, wiadomość bardzo szybko rozniosła się po branży, zadzwonił do mnie mój przesympatyczny kolega Adrian i tak oto już prawie 5 lat jestem pracownikiem firmy i współuczestnikiem jej ciągłego rozwoju.
Zdradzi nam Pan swoje plany na przyszłość, marzenia, które zamierza Pan jeszcze spełnić?
Jak na razie w planach zawodowych nie przewiduję zmieniać nic – poza tym, że chcę się dalej rozwijać i jestem tego ciągle spragniony. Na szczęście mam takie możliwości i to mi bardzo odpowiada.
Jako że jestem typem minimalisty, to i marzenia mam bardzo realne i przyziemne; wkrótce chcę wsiąść na motocykl – zdecydowanie turystyczny, ale konkretnej mocy, aby porządnie potargać żonie włosy – i zamieszkać na Kaszubach; doczekać wnuków i jak najdłużej uprawiać pomidorki :-).